Nie przepadam za tego typu filmami, ale ciekawość zwyciężyła. Sprytnie w środku tygodnia (z nadzieją, że ludzi będzie mało) odwiedziłem pobliski multiplex. A tu niespodzianka - kolejka jak za najlepszych czasów, które pamiętają moi rodzice. Sala 3D wypełniona w 80% (już wiem, który film w tym roku będzie najbardziej kasowym). Ale do meritum... Film kolokwialnie rzecz ujmując "dupy mi nie urwał" - ckliwe, rzewne i wzruszające jak cholera . On się zakochuje w niej, ona w nim i żyją długo i szczęśliwie. A między jednym a drugim miłosnym uniesieniem ziemianie dewastują planetę, na której rozgrywa się akcja filmu. Natomiast świat, który wykreowano techniką komputerową - majstersztyk. Dla samych doznań wizualnych warto i to jeszcze w technice 3D - miodzio. I na dokładkę Sigourney Weaver, nadal w świetnej formie.
piątek, 8 stycznia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
A mnie sie bardzo podobał - głównie efekty, czemu zresztą wyraz dałam u siebie. Byłam na zwykłym seansie, za dwa tygodnie wybieramy się na 3D, jestem ciekawa różnicy. Rezerwacja biletów - ciężka sprawa, przez najbliższe 14 dni wolne tylko pierwsze rzędy...
OdpowiedzUsuńczyli wszyscy mają ten sam problem :( ale w Bałtyku luźniej :)
OdpowiedzUsuńAle za to bez 3D :)
OdpowiedzUsuń